W przeddzień Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich Muzeum Jana Kasprowicza odwiedzili Jagienka i Wojciech Kassowie nasi przyjaciele z mazurskiej leśniczówki! Wojciech Kass jest dyrektorem Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Praniu, a przede wszystkim świetnym poetą i cenionym animatorem życia kulturalnego.
Była rozmowa, ale pojawiły się i nowe książki Poety!
Tak więc od rana świętujemy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich czytając wiersze Wojciecha Kassa!
***
Nie żałuj głaskania umierającemu
WERONICE LEBDZIE
Głaszcz umierającego Po głowie,
po ramionach Głaszcz jak kota
po sierści Żeby zasnął, a nie skonał.
Żeby zasnął, a nie umarł
I obudził się jak dziecko,
Głaszcz mnie mamo, o tutaj,
Żebym sen śnił, a nie umarł.
Odchodzącemu głaszcz
Widoki, których nie widzi,
Dźwięki, których nie słyszy
- Będą ciepłe, kiedy zgaśnie.
Będą ciepłe, kiedy zgaśnie,
Jak sierść zwierząt, traw,
O tak, tak mnie głaszcz,
Żebym obudził się i wstał.
Żebym wstał i obudził się,
Pogłaskał twarz i ramiona,
Żebyś wstał od tego łóżka
Umarł ze mną, a nie skonał.
***
Pieczęć ignorancji
Ten wiersz był za słaby, aby przeżyć
abym chciał go zapisać
przeczytać na głos, wiele razy przeczytać
i wykreślać słowa nieme, głuche
podpórki na fasolę, jak mawiam do bliskich mi dusz.
***
Stopniowanie żurawia
Ten, który zlatuje nad mokradło,
a jego śpiew jest jak ostrzenie noża,
i ten, który z wiadrem na dyszlu
bije pokłony studni, choć wyschła,
i ten, który w mieście dawnej Hanzy
stoi nad rzeką jak mnich w kapturze.
Mówiłaś: nie teraz, nie teraz, nie teraz,
na tarasach śnieg, w piwnicach szron,
lecz przyleciałem i był kwiecień,
powstaliśmy z łąki w skarpetach
z krokusowej mgły.
***
Do wyjścia
Matka chowa rzeczy:
sztućce, ścierki, chusteczki, wisiorki,
przekłada ze stołu do szuflady, z półki na taboret,
z parapetu do szafki, a potem
nie znajduje: łyżeczki, grzebienia, tubki.
Mózg mojej mamusi zwija się, wchłania, zapada,
odwraca od całej zewnętrzności,
jesteś be - diabelska zewnętrzności - mówi
bo zabierasz rzeczy: widelce, watę, spinki.
A mimo to moja matka się wyrywa,
ona chce wyjść na ulicę, do parku, do sklepu
(właśnie trzyma w ręku chusteczkę, wisiorek, klucz),
ona chce wyjść do turystów mówiących po niemiecku,
ona chce wyjść do siostry w Oliwie, do kuzynki
na Chopina, ona chce wyjść do wyburzonego
za Gierka domu sąsiadki, do dzieciństwa,
które w śnie poniewiera się jak strzęp błyszczącej tkaniny,
chce wyjść do grobu brata Gerarda na Malczewskiego
i naprzeciw tym rzeczom, tym, no jak im tam:
łyżeczce, widelcowi, grzebieniowi, spince,
torebce, parasolowi i kluczom.
Dokąd ja chcę wyjść synu? - pyta.
***
Kobieta żyje strachem mężczyzny
Przebudziłem się w odległym,
drżącym od wilgoci mieście
i pomyślałem, że któreś z ciepłych
mórz rozpoczyna teraz przypływ
a ja na wydmie, w koszulce i spodenkach
z piasku układam się do wydmy
nagrzanej ogniskiem wystającym z twojego snu.
Znasz moje północne źrenice, ranne
krople potu, które smakują jak kieliszek
wódki napełniony wczoraj
lecz tylko wiatr, jedynie wiatr
zlizywał je zamiast ciebie.
Te krople w drżącym mieście
tak wiele uwolnią z ciała
ale żadnej z prawdziwych blizn.
***
Teren zagrożony poezją
DLA J.S.
Obłok na niebie sterczy jak bonza
niech sobie sterczy, co ci do tego
a mi do tego, że nie wiem gdzie zdąża
mój wers wyjęty z obłoku dętego.
Poeta powiada: szczere uczucia
rodzą złe wiersze, niech więc rodzą
baba „rudą" na dziada podpuszcza
w trawie kołatka podchodzi rdzą.
Parka przed parkiem gubi rytm
i zaraz bełkot ją dopada jak zaraza
dobrze, nic mi do tego ale gdybym
mógł, to drugiej parce bym odradzał.
Piszę trzynasty wers, już trzynasty
i nie wiem ku czemu wers ten się chyli
nie chyli, lecz odpór kanciasty
daje procesowi i szmirze ulicy krokodyli.
Pijany prawnik trzyma teczkę w ręku
z tą teczką dziwkę w bramie zgiął
o, nic mi do tego a neon jaśnie świeci
napisem: teren zagrożony poezją -
co to za łódeczki, czarne i marne?
To trzy kruki milcząc płyną po morzu.
A w dębach, kto tak głośno kracze?
Mewy w kokardzie jesiennego dżdżu.
***
To jest
Bezbronność; po stronie tego, co bezbronne stoi poeta,
broni przestronne poeta, to jest ość jego kompasu, to jest koronne.
Mówi: to jest przylaszczka, to pustułka, a to jest coś, co kwili,
to jest czułość spojrzenia, a to wklęsłość po duszy, której nie dobili.
Mówi: poezja to odlew oddechu, to miłość, która ogarnia
bezbronne. Powtarzaj dozgonnie jak echo, powtarzaj po mnie.
***
Chwila
Chwilami zdziwienie, jest świat i ja w nim jestem.
Chwilami melancholia, bo czujesz, jak się rozpada.
Chwilami wewnętrzny cios jak uroczysty wtręt.
Chwilami smutny żywot żywiony nudą,
Chwilami sytny dzień, chwilami noc jak pusty młyn.
Chwilami temat, który odstąpię każdemu
Kto nie wie, co ze sobą zrobić.
Chwilami pomysł na twórcze stypendium
Dla tych, którzy przestaną pisać.
Chwilami myśl: nagrodę poetycką sto tysięcy
Odstąpię za dwieście tysięcy złotych.
Chwilami ironia, ach ten głód odbioru
Diabłu posłałby wiersze, by zostać pochwalonym.
Chwilami lampion, który świeci, gdy gaśnie.
I gaśnie, gdy świeci.
Chwilami głos, który mówi, kiedy milczy.
I milczy, kiedy mówi.
Chwilami ubóstwienie materii, skąd ten głód?
Chwilami modlitwa, skąd sytość?
Chwilami pogoda, bo świat od zawsze powstaje.
Chwilami niepogoda, bo świat od zawsze się rozpada.
Chwilami, kto lub co jest budulcem zbawienia?
Chwilami, De profundis clamavi ad Te, Domine.
***
Jednakość
Dla Agnieszki Herman
Każdy posiada życie wewnętrzne
nawet lampart, orzeł i knur, król obór.
Jednak duchowość to więcej, to ścieżka
ryta w skamielinie psyche. Bywa,
że ścieżka jak siłaczka poruszy kamień
i widnieje, lecz nie jest to widnia
do oświetlenia. Jest do odczucia.
Pękła złota obejma obłoku na niebie
i obłoku myśli, grudy snu i grudy jawy,
złamanej gałęzi, skłamanych guzów języka.
Ale twór, który pustoszy pasma widni
jest w nas; dokuczliwy dur ducha.
Bogactwem w sumie wydają się wierzchy
życia, a w nich różnice dźwięków, warg,
barw, pępków, szczytów wież, chrabąszczy,
twarzy madonn, padania światła, słów.
Głębiej drzemią analogie, lecz dają się
dobudzić, rzadziej ustalić, kiedy jest za późno.
A w ukryciu? Na amen złożona w grobie
widnia i na głucho jednakość, jedna kość.
Są chwile, kiedy słońce wznieca wachlarz
zmierzchu i kładzie na kanty rzeczy
blaszki złota, wtedy mrużę smutne oczy
i gdy ty zapobiegasz, ja zostaję refleksem.
***
Że z martwych
Śniła, że zeszła w dół, otworzyła drzwi,
że wstąpiła w poranek, pogodę ogrodu,
że na stoliku obok werandy siedziała żołna,
na oparciu wiklinowego krzesła papuga,
na gałęzi modrzewia kraska, że sfrunęła
od wieków umarła wilga, że szczygieł
skubał piórka na starym korzeniu,
że inne ptactwo – barwne i egzotyczne –
zastawiało ogród i śpiewało jeden w jeden
oprócz szczygła, bo czochrał skrzydełko,
że śpiewało to, co konieczne, koniecznie
i natychmiast, koniecznie w sposób doskonały,
że z martwych, że żywa zastawa,
że migotliwy serwis, że pulsujący arras,
że błyszczący atłas, że chlust cudu,
że mżenie nagromadzenia, że nie wymykało się
nic.
***
Co dalej
Co dalej Panie mój, Panie zamieci
dzisiaj święta noc jak pusty piec
zanim ostatnia godzina zaświeci
znów tylu pociągnie paryski wiec
i maluch westchnie: skało moja Boże
zaszedł mnie czas wielkiej wałęsy
kto mi wskaże drogę na Salwatorze
Anglik, Azjata, Rusek z Odessy?
Śnił mi się biedaczysko Wieniczka
ten z Pietuszek, lejący za pomnikiem,
kap, kap, w dali wybuchła kapliczka
a nagi Rilke krył się za pulpitem.
Zamówiłem Panie dla Ciebie litanię
lecz jak ów partacz, jak on się wynosił,
rymy jego rymopoju były za tanie
i cosik cienko brzmiał solistki głosik.
Siwucha nad Praniem rozwinęła front
nad ucho zatoki, nieboskłonu cząstkę,
przyrósł ci gościu do ręki smartfon
a wolałbym w niej oliwną gałązkę.
Co dalej Panie, moja złota grzywo,
kobiety robią sobie twarze na rybę,
nie pływam dobrze ani jestem rybą,
żeby żyć w akwarium i całować szybę.
Potwór, a za bramką głoski pe otwór
jakby pe ciągnęło za śliski wszarz
potwora wprost z otworu przestworu,
cóż, nie istnieje, lecz w głowie go masz.
Jeśli brak ci klejnotu słowa, to przypij,
może być stakanek wódy albo arak,
mówią, że są wolni i robią setne selfie.
Rzeczywistość porzucona – to fakt.
***
Przesilenia, nadwątlenia
To koniec?
Koniec.
Odeszło?
Jakby wszyscy
goście wyjechali
w jednej godzinie.
Goście?
Tu ich nie było.
To co było?
Jak zawsze:
dnienia, zmierzchy,
chmury, drzewa, trzciny,
wiatr, fala na jeziorze,
dym z komina,
puszczyk: huhu,
huuhuu